Dziś coś szybkiego i prostego. I znów "samo życie".
Byłem otóż wczoraj na pewnej małej rodzinnej imprezce - na chrzcinach. Po części kościelnej, gdzie było w sumie siedem chrztów, rodzicie wyprawili w małej knajpce "mały" poczęstunek.
Ależ się obżarłem, jejku!
Przybyło mi po tej imprezie pełne dwa kilogramy.
Pytanie, czy musiało do tego dojść.
I tak, i nie.
Tak, bo żarcia była duża ilość i wszystko bardzo smaczniutkie. Nie, bo mogłem lepiej rozplanować spożycie. A właściwie mógłbym, gdybym tylko wiedział ile tego żarcia będzie ;-)
A było go naprawdę dużo.
Nie będę tego opisywał w szczegółach, ale powiem tylko tyle, że na koniec imprezy, czyli już po uroczystym torcie (a wcześniej były i ciasta i lody z owocami w charakterze deserów), podano szaszłyki z ryżem. Niestety ich już nie tknąłem, choć wyglądały bardzo smacznie.
Jaka jest więc moja rada?
Nie wiem czy się to może przyjąć jako ogólna zasada ale, jeśli ja byłbym restauratorem, to zdecydowanie udostępniałbym menu imprezy do wglądu biesiadnikom.
Nie zostawiałbym ich w niepewności!
Wystarczyła by jedna lub dwie wydrukowane kartki A4 na daną uroczystość, leżące gdzieś na ladzie czy bocznym stoliku.
I wtedy, każdy mógłby sobie zerknąć, zadecydować i rozplanować swoje spożycie.
Taka jest moja rada. Bo wszystkim by ona wyszła "na zdrowie".
PS.
Dobrze byłoby też powiedzieć gościom, choć to uwaga już dla organizatorów impresy ze strony rodziny, do której godziny jest rezerwacja lokalu. Wtedy nie byłoby wątpliwości, kiedy trzeba skończyć, a kiedy zupełnie nie wypady się zbierać, bo jest zdecydowanie za wcześnie.
Bo moja wczorajsza impreza, myślałem że potrwa 2... góra trzy godziny. Bo ile może potrwać uroczysty, komunijny obiad. Tymczasem wyszliśmy to... prawie pięciu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz